Świeżo upieczony klecha.
Dzisiaj postanowiłem wstać trochę później i iść do kościoła na 14:00. Niestety o tej godzinie nie było normalnej mszy, tylko impreza z okazji wyświęcenia nowego klechy. Misza nie różniła się znacząco od pozostałych poza kilkoma wstawkami, jednak końcówka to już ostra jazda. Gdy normalna msza już by się kończyła, świeżo upieczony klecha postanowił dziękować wszystkim za swoje powołanie. Gdy już zapomniał komu tak jeszcze miał podziękować, zmarnował chyba ze 2 minuty czasu na wymyślanie kolejnych ofiar. Na szczęście po tej niezamierzonej przerwie już wiedział komu dziękować. Gdy już podziękował wszystkim (15:30), nastał czas błogosławieństw. Ale to nie były takie zwykłe błogosławieństwa jak każdej niedzieli. O, nie! Klecha postanowił pobłogosławić indywidualnie wszystkich kleryków w świątyni, później chórek, a na końcu resztę plebsu. Ja miałem już dość po rozpoczęciu błogosławieństwa na klechach i nie miałem ochoty sprawdzać, czy to będzie trwać do 15:45 czy może do 16:00, bo i tak już byłem ostro spóźniony. Żeby pokazać, że nie mam zamiaru tolerować tego rozpasania kleru, wyszedłem ostentacyjnie przez główną nawę. A co, niech wiedzą, że klechy przeginają!