Biskupy i żywieniowy faszyzm
Dzisiaj miałem okazję posłuchać w katolickiej świątyni listu biskupów i kardynałów o szkole i o szkolnym żywieniu. Generalnie było o relacjach uczeń-nauczyciel i o wychowaniu, ale mnie bardziej zainteresowało podejście do żywienia w szkołach.
Tło historyczne
Dla przypomnienia tła historycznego: fanatykom zdrowego żywienia odbiło, żeby lobbować w rządzie Ewy Kopacz zakaz drożdżówek, chipsów, a nawet soli. To ostatnie spowodowało, że potrawy stały się skrajnie jałowe w smaku. Na reakcję dzieciaków nie trzeba było długo czekać, zamiast kupować tzw. zdrową żywność dzieciaki zaczęły kupować w sklepie ciut dalej normalne jedzenie. Niestety zakaz normalnego, smacznego jedzenia poskutkowały plajtą wielu szkolnych sklepików, gdzie nie było nic do kupienia, co nadawało się do jedzenia
Stanowisko biskupów
Problem grubych dzieci nie jest tak naprawdę jakimś realnym problemem. Statystyki może się i pogorszyły, ale to nie jest to aż tak problematyczne, czy w klasie jest 1 czy 3 grubasów. Niestety Biskupi, zamiast opieprzyć żywieniowych fanatyków, zaczęli pieprzyć bzdury o zdrowym ciele i duszy. To że jest trochę więcej grubych dzieci nie znaczy, że reszta ma żreć kleik albo inne zdrowotne dziadostwo, a biskupi mają bezkrytycznie przyklaskiwać szerzeniu się żywieniowego faszyzmu. Biegające po szkole dzieci spalą każdego pączka, czy drożdżówkę. Żeby nie być gołosłownym. Co kilka dni przejeżdżam obok szkoły, gdzie widzę dzieci na placu zabaw. Tam naprawdę nie ma dużo grubasów, a nawet jeśli są, to i tak dają jeszcze radę biegać. Ciekawe, ile dni biskupy by wytrzymały, gdyby musieli żreć te potrawy bez szczypty soli?